10. Na wywczas

Przyszedł czas rozstania z „A”. To, co dobre szybko się kończy. Czas się pożegnać.
Musimy odpocząć. Musimy odpocząć od pracy. Musimy odpocząć od porannego wstawania. Musimy odpocząć od stresu. Musimy odpocząć od głupiego szefa. Musimy odpocząć od nieustannego biegu, hałasu, pośpiechu, komputera, komórki, samochodu. Musimy odpocząć od siebie.

Zacisze

Miejsce, w którym odpoczywam to Zacisze, a dokładniej Zacisze Trzech Gór. To nazwa ośrodka, pensjonatu, agroturystki – nie wiem jakiej nazwy użyć. Może po porostu domu, bo podobno ludzie czują się tam jak w domu. Niech będzie domek. Znajduje się on między trzema górami: Borową, Suchą i Wołowcem. Stąd nazwa „Zacisze Trzech Gór”.
Do Zacisza jeżdżę poszukać ciszy. Przyjeżdżam do Zacisza za ciszą. Mam tutaj ulubiony szlak. Większość ludzi wybiera szlak na Borową. Odkąd jest tam wieża widokowa, góra ta cieszy się ogromną popularnością i dlatego jej unikam. Zabawny jest widok pań w szpilkach, pytających już na początku trasy: „czy daleko jeszcze?”. Można się tylko uśmiechnąć do takiej pani, bo słów szkoda. Być może z troski o te panie i panów władze miasta postanowiły wyłożyć kawałek szlaku kostką granitową. Nie podoba mi się ten pomysł. Mam nadzieję, że nie zniszczą tego dzikiego miejsca.
Ja wybieram szlak przez Wołowiec, przez który Was przeprowadzę. Około 2 godzin drogi – bardzo wolnym tempem. Nikogo zazwyczaj tam nie spotykam i to jest jedna z zalet tego szlaku.
Podążanie za ciszą zaczynamy od Zacisza i od czarnego szlaku. Jest to delikatne podejście, takie w sam raz na początek.

Po lewej stronie pierwsza z gór – Sucha. Wrażenie robią powyrywane przez wiatr wielkie drzewa z korzeniami.
Czarnym szlakiem dochodzimy do Przełęczy Koziej. W lewo droga prowadzi na Borową. Tutaj więc żegnamy się ze spotykanymi po drodze turystami (także z paniami w szpilkach) i skręcamy w prawo.
Przy Przełęczy Koziej trzeba odwrócić się za siebie. Piękny widok na dolinę, w której znajduje się Zacisze. Można patrzyć i podziwiać w nieskończoność to piękno. Jest tam też ławeczka, można więc sobie usiąść.
W prawo od Przełęczy Koziej prowadzi czerwony szlak. To jakiejś 30 minut płaskiej drogi. Po lewej stronie przepaść z urokliwymi widokami, a po prawej skarpa. Skarpa od czasu do czasu odsłania swoje czarno-rudawe skały – zachwycające. Zobaczcie sami. Lubię iść tą drogą w ciszy. Bo tu jest naprawdę cicho. Nie będę tej ciszy zakłócał. Przejdźmy ten kawałek w milczeniu.







Na chwilę przerwę to milczenie. Po około 15 minutach tej drogi. Po prawej stronie widać mały szczyt, na którym jest krzyż. Nie widać go z dołu. Można z tego miejsca wspiąć się na ten szczyt. Usiąść przy krzyżu i się zamyślić. Warto tam wejść, wtedy gdy zachodzi słońce. Ten szczyt nazywa się Mały Wołowiec.
Chodźmy dalej w ciszy.






Kończy się ten odcinek i czerwony szlak skręca w prawo w las. Tu już będzie trochę ciemniej. Wchodzi się tutaj jakby przez jakąś bramę, jakby do innej krainy, jak do Narni.
I oto ta Narnia.
Jesteśmy przy Przełęczy Szypkiej. Ciekawe czemu Szypka? Chodźmy teraz niebieskim szlakiem w stronę Wołowca. Proponuje iść dalej w ciszy. Wszak z Zacisza podążamy za ciszą. Idziemy przez magiczną krainę i dla mnie świętą krainę.



Takie cuda można tu spotkać.


Jesteśmy tuż przed pierwszym, dość męczącym podejściem. Trzeba iść małymi krokami i być cierpliwym. Jeśli będziesz ciągle patrzyć ile jeszcze przed tobą drogi, to zmęczysz się na samym początku. Małe, spokojne kroki pozwalają pokonać każdą przeszkodę. Chyba podobnie jest w życiu. Niech każdy idzie swoim tempem. Spotkamy się na szczycie.

Ten szczyt to Mały Kozioł. Napijmy się wody. Chwilę odpocznijmy. Tu naprawdę jest jak w baśni. I ta cisza. Nic nie słychać.
Idziemy dalej niebieskim szlakiem. Teraz troszkę w dół. Tu na drzewie chyba mieszkały szerszenie. Widziałem jak się tu kręciły. Nie lubię szerszeni.
Przed nami drugie podejście, już na sam Wołowiec. Znowu małe, spokojne kroki.






Jesteśmy na Wołowcu. Tu też jest krzyż. Ma ciekawą historię. O niej innym razem. Zobaczcie jak pięknie. Przy dobrej pogodzie widać stąd Śnieżkę. Ale co najważniejsze, tu jest cisza. Nie ma nikogo. Można usiąść na skale, marzyć, myśleć, kontemplować.



Teraz trochę w dół. Obok tajemniczej groty.


Tutaj też jest cisza. Nie zakłócajmy jej.





Z tego miejsca widać już Zacisze. W rzeczywistości stąd jest ono bardzo malutkie. „T” znalazł mały prześwit między liśćmi i przyciągnął Zacisze w naszą stroną.
Teraz bardzo ostrożnie. Będzie strome i sypkie zejście. Będą też drzewa. Można się nimi wspomóc przy schodzeniu.



Dochodzimy znów do Przełęczy Koziej. Teraz już tylko do Zacisza.

Znowu ta dolina widoczna z Przełęczy Koziej.
Koniec trasy. Jesteśmy z Zaciszu. Wejdźmy na pyszną kawę. Można zakochać się w tym miejscu. Ma coś w sobie. Proszę koniecznie poznać właścicieli. Opowiedzą więcej o tym miejscu. Dla mnie jest ono zaklęte, magiczne, czarodziejskie i wyjątkowe.
A wszytko to tak blisko Wałbrzycha. Koniecznie musi tu przyjechać Pani Joanna Bator. Może zobaczy, że nie jest tu Ciemno, prawie noc, ale jasno i prawie dzień. Polecam kawę w Zaciszu Pani Joanno B.

Las

Rozstajemy się.
Nareszcie zawinę się w koc i będę spać, wstawać o której się zbudzę, pić kawę i zastanawiać się co dziś zrobię. Nie planować, nie organizować i tak przez całe DWA dni. Dwa, bo tylko tyle wytrzymam. Znam siebie i zaraz w tej idyllicznej strukturze zacznie mi się nudzić. Mogę poczytać, napić się kawy, zrobić coś dobrego do jedzenia, ale będę się nudzić. Dlatego rozstanie nie jest dobre dla mnie, ale Filozof powinien odpocząć i ja też. Wyjeżdżamy i zostawiamy pracę i siebie nawzajem. Kilka dni na oddech. Dla mnie jest to ostatni moment, kiedy skoczę na głęboką wodę. Mam jedyną możliwość zastanowić się i w miarę sensownie poukładać następne miesiące, a będą one trudne. Ale to jeszcze nie dziś. Zacznę od wtorku.
Najpierw poleniuchuję a potem znajdę sobie zajęcie, bo będę się nudzić. Zacznie mi doskwierać brak ludzi, choć tak bardzo chcę dziś od nich uciec. Zacznę od ogródka. Przekopię, wyplewię i wykoszę mój prywatny rezerwat ręką ludzką nie tknięty od wiosny. Zarobię się na śmierć. Będę umierać z bólu pleców i narzekać, że nie mogę odpocząć. Taka jestem. Może coś przemaluję, jakiś mały remoncik. A potem będę narzekać, że roboty przy sprzątaniu po zaworki. Taka jestem. Muszę być w ruchu i nie chodzi mi o fizyczny ruch, ale musi się coś dziać. Nie dla mnie samotne spacery i szczyty. Nudzi mi się. Ja, aby wypocząć muszę się zmęczyć. Uwielbiam leżeć i smażyć się na słońcu, ale tylko w momencie kiedy jest mi już tak ciepło, że zasypiam. Niestety, albo dzięki Bogu, bardzo, bardzo rzadko udaje mi się dotrwać do tego momentu. Nudzi mnie leżenie i czekanie aż zasnę, a czytać się nie da.
Zdałam sobie sprawę, że nie umiem odpoczywać. Zawsze coś lub ktoś zaprząta mi głowę i sama na to pozwalam. Co więcej, jest to moją wymówką, aby móc powiedzieć że ktoś, że coś, byle nie to, że nie umiem odpoczywać. Ale jest takie miejsce i jest taki czas kiedy nikt i nic mnie nie rozprasza. Nikogo nie potrzebuję i nawet denerwuje mnie obecność kogoś, bliższa niż zasięg wzroku.
To LAS i GRZYBY. Zrywam się o świcie i idę do lasu. Koniecznie z kanapkami i kawą. Koszyk lub wiaderko z małym nożykiem, koniecznie ukrytym w plecaku, zanim wejdę do lasu. To taki przesąd z czasów dzieciństwa. Jak grzyby zobaczą nóż, to się pochowają i ich nie znajdę. Nożyk w plecaku, ja w starych spodniach, butach, koszuli i czapce. Nikt z moich znajomych takiej mnie nie widział. Pędzącej pod górę, żeby być jak najszybciej w lesie pierwsza.
W lesie zawsze trzeba przyzwyczaić wzrok do szukania grzybów. To nie jest takie tępe patrzenie, to jest przeczesywanie wzrokiem miejsc, w których mogą być grzyby. Nie zwracam uwagi na sam las, drzewa i ich urok. Interesuję się tylko konkretnymi drzewami, ściółką, mchem. Szukam, lubię być pierwsza z okrzykiem: "Mam, znalazłam!".
Rywalizacja mnie napędza. Rywalizuję z innymi grzybiarzami i sama ze sobą. Wiem, że za tamtym drzewem chowa się prawdziwek. Jeśli go tam nie ma, szukam innego miejsca, gdzie jest. Jestem o tym przekonana, i tak schodzę całe góry. Nie czuję zmęczenia, nie liczę kilometrów, często w górę i w dół, w górę i w dół. Muszę sprawdzić wszystkie miejsca. Najlepiej jak grzyby są. Jeśli ich nie ma, to nie jest dobrze. Wkurzam się, a nie daj Boże jak zobaczę, że ktoś był wcześniej i znajduję ścięte grzyby.
Zbierać grzyby, rywalizować nauczyli mnie moi rodzice. Z dzieciństwa pamiętam regularne, co 2 dni, wyjścia do lasu. Tak, aby grzyb miał czas urosnąć. Nikt nie narzekał, taki był model spędzania wolnego czasu z rodziną w wakacje i wrześniowe popołudnia. W lesie odpoczywam i męczę się zarazem. Uwielbiam las i grzyby. Mam już bardzo mało okazji chodzić na grzyby, dlatego rzadko odpoczywam.
Rodzice nie żyją, syn nie lubi chodzić do lasu. Chodzi ze mną, ale wiem że nie jest to jego wymarzony sposób na spędzanie czasu. Grzybiarze wokół mnie się wykruszyli. Nie znam lepszego sposobu na wypoczynek. W dzieciństwie mówiliśmy, że grzyby nas wołają śniąc nam się w nocy.
Ciągnie mnie do lasu. Kawy pitej na pniu i kanapek z jakiem. I jeszcze jedno, w lesie nie wolno krzyczeć, bo się grzyby pochowają. Można się nawoływać i nikt nie oddala się bardziej niż na zasięg wzroku. Należy oznajmić ilość znajdowanych grzybów. Zawsze szukać braci grzybów. Dotyczy to szczególnie prawdziwków. I najważniejsze nie marudzić, że nie ma grzybów. Są, ale w innym lesie.
Ciągnie mnie do lasu. Do konkretnego lasu, gdzie przy zejściu rozpościera się piękna łąka, na której rosną ogromne kupki szczawiu (pewnie dlatego, że na niej wypasane są krowy, kto zbiera szczaw ten zrozumie). Zawsze po wyprawie do tego lasu mam zupę szczawiową i kilka słoiczków na zimowe wspomnienie.
Ciągnie mnie do lasu, w którym pachnie grzybami.
Foto © TZ

PS
Rozstajemy się w sierpniu. Każde z nas odpoczywa na swój sposób. Pracuje jedyne „T” szukając obiektywem nowych zadziwień. Wrócimy we wrześniu i mamy nadzieję, że Wasze wywczasy będą tak samo obfite w zadziwienia jak nasze. Tego Wam życzymy.

Komentarze

  1. My wzięliśmy dziś pod lupę wiele miejsc ... Na początek chyba będzie coś innego tzn. coś czego wogóle jeszcze nie zaplanowaliśmy rano wstaniemy to wymyślimy....czyli jeszcze nie wiemy co .... A później może być Czeska Szwajcaria ...co do przyrody to dziś obserwowaliśmy przed naszym domem zająca, jest fajny ... tylko myślę gdzie on zamieszka jak już deweloper wybuduje te wszystkie domy ... Zając jest olbrzymi ... Podbiega blisko ale i tak obserwowaliśmy go przez lornetkę... Wieczorem siedzieliśmy na balkonie, obserwowaliśmy samoloty, rozmawialiśmy aż zrobiło się zupełnie zimno ...ja miałam bose stopy więc zmarzły mi zupełnie ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wylądowaliśmy dziś w Kościele i to dwa razy ... Raz o 18:00 drugi raz o 21:00 ... Bardzo nam się podobało ...tego nam było trzeba ... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję T za zdjęcie motyli. Ps ciekawe czy wie jaki to gatunek.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mieszkam we Wrocławiu, w okolicach Wałbrzycha bywam, ale na tej trasie jeszcze nie byłem. Dzięki za opis, pewnie się wybiorę :).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz